piątek, 1 lutego 2013

Wpis szesnasty: Finał

Przestałam istnieć. Tom przejął nade mną całkowitą kontrolę. W ostatecznym rachunku wyszło na jego. Wygrał. Zamknął mnie w ciasnej klatce, w której nie dawałam rady się nawet obrócić. Kajdany zaciskały się coraz bardziej. Byłam więźniem własnego umysłu.
Aż pewnego dnia na śniadaniu zjawił się Dumbledore. Stanął przy mównicy i odchrząknął głośno. Popatrzył na swoich uczniów i uśmiechnął się szeroko, po czym zabrał głos.
Witajcie, moi mili. Jak pewnie wiecie, profesor Sprout dba o rozwój mandragor, aby przywrócić świadomość wszystkich osób spetryfikowanych. Z przyjemnością chcę wam oświadczyć, że rośliny są już gotowe i zostały rozpoczęte prace nad stworzeniem odpowiedniego wywaru.
W sali rozległy się ciche oklaski. O dziwo, Tom również zadbał o to, aby moje ręce wykonywały ten gest.
I co teraz? – spytałam drżącym głosem.
Nic. Szlamy są mi obojętne – odpowiedział. – Choć, kiedy myślę o tym, jaki z ciebie nieudacznik, to włos jeży mi się na głowie.
To ty jesteś nieudacznikiem, bo mnie wybrałeś – odgryzłam się i szybko tego pożałowałam. Uśmiechnął się ironicznie, co było jednoznaczną zapowiedzią kolejnego wieczoru spędzonego przy zabawianiu się moim ciałem.
Możesz być pewna, że osoby odpowiedzialne zostaną ukarane.
Masz jakiś nowy cel?
Tak, mam.
Jestem ci potrzebna?
Nie odpowiedział nic więcej. Rozsiadł się wygodnie w mojej głowie, kierując moimi rękoma. Zaczęłam powoli przeżuwać kanapkę z serem. Było mi niedobrze. Marzyłam tylko o tym, aby znów pozwolił mi zwymiotować.

Przez kolejne dni był bardzo zadowolony, co było zupełnie nieadekwatne przy takiej sytuacji. Wywar z mandragor był prawie gotowy, a on śmiał się cicho, że ofiary wrócą do życia tylko na chwilę, że on już o to zadba.
A ja sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Dalej torturował mnie po nocach. To był już nasz rytuał. A im Tom miał lepszy humor, tym ja odczuwałam większy ból. Przez ten czas zrozumiałam coś bardzo ważnego. Bardziej nienawidziłam jego niż siebie. Pamiętam, że doszłam do tego wniosku w trakcie pełni księżyca, kiedy nakazywał mi rozdrapać skórę na udach tak mocno, że zostały na niej krwawe ślady. Był to moment przełomowy.
I w taki o to sposób, kiedy moje paznokcie wbijały się w skórę, uznałam, że jeśli uda mi się to przeżyć, że jakiś cud sprawi, że Tom zniknie z mojego życia, a ja znów będę wolna, wtedy stanę się zupełnie inną osobą. Będę brać z życia to, co mi się należy, będę innym dawać swoją radość, poświęcać czas dla osób, które tego potrzebują.
Tomowi oczywiście się to nie spodobało. Nawet się nie śmiał i nie przedrzeźniał mnie, że już nigdy nie będę wolna. Nie. Był wściekły, że w momencie, w którym powinnam błagać go o śmierć myślałam o innym, lepszym życiu.
To on rósł w siłę, a ja umierałam. Ale kiedy człowiek umiera, to w ciągu ostatniego tchu jest w stanie zrobić więcej niż w trakcie całego swojego życia.
Tak, Tom. Wiesz, kiedy wojna jest najbardziej krwawa? Kiedy zbliża się ku końcowi.
Masz rację, nasza wojna też się niedługo zakończy, ale z korzyścią dla mnie.
Mylisz się. Mogę albo umrzeć, albo się od ciebie uwolnić. Sądzisz, że to nie będzie dla mnie korzyścią?
Przestań już głupio gadać.
Czułam się tak, jakbym wygrała.

A potem rozpętało się piekło, w sercu którego byłam ja.
Hogwart wyglądał bardzo posępnie. Uczniowie niczym markotne cienie snuli się po korytarzach. Z pokoju wspólnego na lekcje, z lekcji na obiad, z obiadu na lekcje, z lekcji do pokoju wspólnego. I tak w kółko – dzień w dzień. Nauczyciele też pomału tracili siły. Byli zmęczeni. Na zajęciach wykładali w monotonny sposób.
Czasem sprawiali wrażenie, jakby za chwilę miał zawalić się ich świat. Nikt jednak nie zwracał uwagi na to, że przechodząc obok mnie, można było potknąć się o rozsypane gruzy mojego dawnego życia. Nikt.
Co się stanie, jak umrę? – zapytałam pewnego razu.
Wtedy ja odzyskam moc – odpowiedział.
I co wtedy zrobisz?
Zabiję wszystkie szlamy, zdrajców krwi, mugoli potraktuję w należyty dla nich sposób. Cały świat czarodziejów będzie zdany tylko na mnie.
To dość idiotyczne, wiesz?
Słucham?
Mówię, że to idiotyczne. Brzmi tak absurdalnie, że aż idiotycznie. Tom, dlaczego sądzisz, że sam jeden mógłbyś tego dokonać? Dumbledore nie pozwoli ci na to.
Już kiedyś tego dokonałem i zamierzam powtórzyć swoje zwycięstwo. Szkoda, że nie zobaczysz tego na własne oczy...
Ja nie żałuję.
Ostatnio chyba mniej się mnie boisz.
Nie mam już się czego bać.
Czułam, jak się złości. Już kilka dni temu wbiłam mu nóż, a teraz przekręcałam na każdym kroku. To wszystko i tak nie miało znaczenia. Dla niego byłam trupem, dla siebie byłam trupem, dla świata nie istniałam. Jego słowa napawały mnie odrazą. Brzydziłam się.
Wieczorem przeczuwałam coś złego. Rozglądałam się po pokoju wspólnym w poszukiwaniu kogoś, komu mogłabym zaufać. Nie widziałam tam ani Harry'ego, ani Rona, ani bliźniaków, ani nawet mojego najstarszego brata Percy'ego. Drżałam, ale tylko wewnątrz.
I nagle obraz zabezpieczający wejście do dormitorium się rozsunął, do środka wpadli Fred, George i Percy. Po minie tego ostatniego widać było, że jest mocno wściekły.
Jak mogliście szwendać się po korytarzu o tej porze?! Słyszeliście, co mówiła profesor McGonagall? Mamy zakaz opuszczania dormitorium bez opieki nauczyciela.
To czemu ty chodziłeś po korytarzu? – odgryzł mu się George.
Bo jestem prefektem i...
Dobra, dobra Percy, już się nie tłumacz – wtrącił się Fred. – Słuchaj, co mamy do powiedzenia.
Chłopak zrobił kilka kroków i stanął w centralnym punkcie pomieszczenia – przy kominku, tak, aby go wszyscy widzieli. Odchrząknął głośno, przybierając dość dramatyczną minę. Nie byłam w stanie rozszyfrować, czy udaje, czy faktycznie wydarzyła się jakaś tragedia.
Znów kogoś spetryfikowali? – rzucił ktoś, siedzący w najdalszym rogu.
Nie, głąbie – fuknął George. – Dumbledore został odwołany ze stanowiska. McGonagall przejęła jego funkcję.
Nagle zapadła cisza, którą przerwał obrzydliwy śmiech w mojej głowie. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby był tak uradowany. Coś dziwnego zaczęło ciążyć na moim żołądku i domyśliłam się, że jest to świadomość nieuniknionej, zbliżającej się wielkimi krokami klęski.
Ale jak to? – zapytał ktoś niewyraźnym głosem.
Nikt mu nie odpowiedział, każdy pogrążył się w swoich myślach.

Szczęście Toma udzielało mi się w negatywnym tych słów znaczeniu. Powtarzał mi każdego dnia, że dobrze się stało, że nawet nie pomyślałby, że taka wiadomość aż tak go uraduje. Chciało mi się płakać, ale nie wolno mi było tego robić.
Czemu jesteś taka smutna? Przecież Dumbledore był taki jak cała reszta. Ślepy na to, co się z tobą dzieje. Nawet nie wiesz, jaki jestem z siebie dumny, że udało mi się zagrać mu na nosie w taki sposób. Przez cały rok miał mnie na wyciągnięcie ręki.
Dumbledore to dobry człowiek...
Tak, tak, oczywiście. To co, Ginny, gotowa na finał tej zabawy?
Tak.
Nie chciał tego usłyszeć. Wolał, abym błagała go o litość.
W nocy obudził moje ciało. Kazał mi wstać z łóżka, ubrać się i na palcach opuścić sypialnię. Potem zeszłam do pokoju wspólnego. Zawahał się. Na fotelu przysnęła jakaś uczennica ze starszej klasy. Przemknęłam obok, nie wydając żadnego dźwięku.
Na korytarzu było chłodno i cicho. Tom był wyjątkowo niespokojny, tak jakby moje ciało było zbyt małe, aby pomieścić naszą dwójkę.
Wyciągnęłam różdżkę i wyczarowałam wiadro z farbą. Przez chwilę się zdziwiłam, że znam takie zaklęcie. Zanurzyłam w gęstej mazi jeden palec, po czym zaczęłam pisać na nierównej ścianie. Farba mieszała się z moją krwią i łzami.
Jej szkielet pozostanie w Komnacie na wieki.
A potem szłam dalej. Powoli, bardzo powoli, jakby chciał, abym dokładnie zapamiętała każdy krok, każdy szczegół zamku, do którego tak pragnęłam przyjechać. Miałam cierpieć, nie cierpiałam. W głębi duszy płakałam szczęściem i perspektywą wolności.
Kogo w życiu kochałaś najbardziej?
Dlaczego mnie o to pytasz?
Nie wiem...
Chyba mamę i tatę, a ty?
Nikogo. Miłość to słabość, uczucie, które niszczy.
Tom?
Co?
Ciebie też kiedyś kochałam.
Weszłam do łazienki. Stanęłam przy umywalce, a potem wysyczałam dziwną formułkę w nieznanym mi języku. Zaskrzypiało, zacharczało, tworząc przede mną głęboki otwór. Skoczyłam.
A kiedy jesteś już na dnie, masz tylko jedną drogę. Drogę ku górze. Odbij się. Nie trać czasu. Odbij się. Dasz radę, a jeśli kiedyś w siebie zwątpisz, wiedz, że podam Ci rękę. To sobie obiecałam. Podać rękę wszystkim, którzy będą tego potrzebować.

6 komentarzy:

  1. Aż, zabrakło mi słów. Jestem pod ogromnym wrażeniem jak opisujesz to wszystko. Chciałabym kiedyś tak pisać...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowity rozdział, chyba jeden z moich ulubionych ;)
    Jestem zaskoczona, ale bardzo pozytywnie. Nie spodziewałam się, że w Ginny obudzi się taki upór i odwaga. Świetnie, realistycznie, poruszająco pokazałaś początki jej metamorfozy oraz to, jak opętanie przez Toma wpłynęło na jej charakter, znany nam z dalszych części. Jestem zachwycona, że Ginny zdobyła się na odpyskowanie Tomowi.
    Końcowe zdania także bardzo mi się podobały, bo mialy w sobie wiele słuszoności - jeżeli nie można już niżej upaść, trzeba wzbić się w górę.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Finał, finał... Rzeczywiście trafiłaś w sedno z tytułem rozdziału. Mam jednak tą nadzieje, że jeszcze masz parę notek, bo bardzo podobało mi się to opowiadanie.
    Jestem pod wrażeniem tego, jak świetnie opisujesz emocje targające Ginny. Widać w tym rozdziale, że dziewczyna przestała się bać Toma, to świadczy o jej odwadze i sile. Jednak Tom nie robi sobie z tego nic, ma cel, który chce osiągnąć i powoli wdraża w życie.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. To ... niesamowite. Nigdy się nie spotkałam z takim stylem pisania, który zapiera mi dech w piersiach. Tak dokładnie opisujesz emocje Ginny i targanie jej umysłem przez Toma. Nawet nie mogę się wysłowić ... brak słów .

    OdpowiedzUsuń
  5. Wciągnęła mnie ta historia. To pierwszy blog o takiej tematyce na który udało mi się trafić. I tylko żałuję, że tak późno go znalazłam.
    Twój sposób pisania przyciąga uwagę. Rozmowy między Tomem, a Ginny przeprowadzasz w bardzo interesujący sposób. Ich wypowiedzi nie są ujęte dosłownie, chodzi mi o to, że nie ma od razu ‘zabije cię’-‘o Boże nie rób tego’ i na tym się wszystko kończy. Przynajmniej ja mam takie odczucie. No i postać Ginny wydaje mi się bardzo mądra jak na swój wiek, może i nawet za. Ale z drugiej strony przez to Weasley jest jeszcze bardziej ciekawą postacią w tym opowiadaniu. A Tom. Lubię jego postać z młodszych lat niż wężowatego Voldemorta. Taka moja mała słabość. U ciebie wydaje mi się jakiś taki zakręcony i mam ciche odczucie, że się w tym swoim planie mordowania szlam gubi. Może to przez to, że wybrał Ginny, która ma mocniejszy charakter niż im się obydwoje wydawało. Żal mi tylko tego, że nikt nie słyszał Ginny, nie zauważył jak cierpi. Nie wyobrażam jak się ktoś czuje kiedy jest zmuszony do robienia dobrej miny do złej gry. Szkoda tylko, że dochodzi do akcji w komnacie, ale jakoś nie wydaje mi się żeby pierwszy rok Weasley nie wyrył w jej rudej głowie jakiegoś piętna na całe życie. Musiała to jakoś później wewnętrznie przeżywać, bo inaczej okazałaby się robotem. Ciekawi mnie, i to cholernie strasznie, czy poruszysz ten temat w dalszych rozdziałach, ale nie liczę na przesłodzony happy end.
    Szablon przyciąga uwagę, a rysunek jest doskonale wpasowany do tej historii.
    Obiecuję zaglądać i pozdrawiam.
    Catalleya Carmen.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny, kapitalny rozdział. Na końcu aż miałam ciarki. Na miejscu Ginny podczas wojny, która nadjedzie walczyłabym do samego końca. Nie dziwię się, że chciała walczyć, zapewne jakaś jej część wciąż chciała zemsty.
    Zaskoczyło mnie ostatnie pytanie Toma. Nie wiem, czy chciał ją w ten sposób upokorzyć czy może czegoś się dowiedzieć, w zwyczajny, ludzki sposób. Ale czy to możliwe? Czy Tom jest człowiekiem? To co robi temu zaprzecza, ale przecież kiedyś nim był...
    No, to teraz czas na wielką rolę Harry'ego Pottera. Przybywaj, Harry, przybywaj!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy