niedziela, 24 marca 2013

Epilog: Koniec

Położyłam głowę na poduszkę i beznamiętnie wpatrywałam się w biały sufit. Było już późno. Wszystkie zegary wskazywały dwunastą w południe. Czekałam. Wiedziałam, że za chwilę wróci ze swojej nocnej zmiany i zapyta mnie, dlaczego jeszcze nie wstałam. Wiedziałam, co powinnam mu odpowiedzieć, ale nie widziałam, czy podołam.
I tak mijały minuty. Jedna za drugą. Chciałam, aby się wlokły w nieskończoność, aby ktoś zatrzymał czas. Niestety, pędziły jak na skręcenie karku.
I nagle trach. Coś poruszyło się na parterze. Rozpoznałam ciężkie kroki i krzątaninę w przedpokoju. Przybyły ściągnął płaszcz i powiesił go na wieszaku. Słyszałam, jak niechcący potyka się o któreś z moich licznych par butów. Wyobraziłam siebie, jak przeklina pod nosem.
Tup, tup, tup. Szedł po schodach i najpewniej rozglądał się za jakimś śladem życia.
Ginny, jesteś w domu? – rzucił w pustą przestrzeń wokół siebie.
Jestem w sypialni – zdecydowałam się odpowiedzieć.
I po chwili drzwi się otworzyły. W wąskiej szparze zobaczyłam jego owalną twarz, czarną czuprynę rozczochranych włosów i czujne, zielone oczy. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnął się czule. Wszedł do środka.
Dlaczego jeszcze nie wstałaś? – zapytał dokładnie tak, jak w moich wyobrażeniach. – Źle się czujesz?
Nie – rzekłam.
To co się stało?
Usiadł na brzegu łózka i położył mi dłoń na czole. Chciałam go opieprzyć, że nie ma się zbliżać do mojej czystej pościeli ze swoimi brudnymi ubraniami, w których przepracował całą noc, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
Zmarszczyłam brwi.
Nie lubię zostawać sama na noc – szepnęłam cicho, wstydząc się własnych słów.
Mężczyzna westchnął głośno, odgarniając mi z czoła kosmyk rudych włosów, po czym nachylił się nad moją twarzą i pocałował delikatnie suche wargi.
Musisz pogadać z Kingsleyem, to on jest moim szefem – odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
A żebyś chciał wiedzieć, że porozmawiam. Jeszcze nigdy mi nie odmówił.
To kwestia kobiecego wdzięku?
Nie – powiedziałam, siadając. Nasze twarze znalazły się na równej wysokości. – To kwestia manipulacji. Kilka rzeczy się od niego nauczyłam.
Znów ci się śnił?
Nie jakoś bardziej niż zwykle – odpowiedziałam, wstając z łóżka. Wyciągnęłam szlafrok i owinęłam się nim szczelinie. Długie, rude włosy odrzuciłam na plecy.
Ginny...
Co?
Dużo nad tym myślałem ostatnimi czasy.
Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam mu prosto w oczy. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, czy aby na pewno chcę tego słuchać. W końcu skapitulowałam i usiadłam obok niego. Objął mnie ramieniem.
Może to ty byłaś kluczem? – rzekł niepewnie.
Nie rozumiem.
Wydaje mi się, że to twoja miłość pozwoliła mi przeżyć ostateczne starcie z Voldemortem.
Nie gadaj bzdur – jęknęłam.
Och, posłuchaj mnie do końca. Istnieje coś takiego jak Starożytna Magia. To właśnie dlatego dwadzieścia cztery lata temu nie zginąłem. Moja matka oddała za mnie życie. Tylko że jej osłona kończyła się w dniu moich siedemnastych urodzin. Dumbledore wspominał kiedyś, że Starożytna Magia była kluczem do pokonania Voldemorta, więc można by użyć jej ponownie. To że moja mama była martwa, nie oznaczało, że nie mogłem być kochany przez kogoś innego.
Cały świat cię wtedy kochał, Harry. Trzymali kciuki i wierzyli w twoje zwycięstwo. Nie pleć głupot, że to tylko moja zasługa.
Nie, nie o to mi chodzi.
A o co?
O to, że Lucjusz Malfoy mógł to przewidzieć, kiedy dał ci dziennik. Może chciał się ciebie pozbyć. To wszystko wyglądało tak, jakby dokładnie uknuł przekazanie ci dziennika. Włożył w to wiele trudu, a przecież mógł dać go jakiemukolwiek uczniowi.
Chciał zemścić się na moim ojcu.
Ginny...
Co?
Dlaczego nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że gdyby nie ty, to ta wojna byłaby stracona?
A dlaczego ty nie chcesz, abym powtarzała ci na każdym kroku, że gdyby nie twoja odwaga i determinacja, to pewnie już dawno bym nie żyła?
Nie mów tak...
A widzisz? A tak w ogóle, to ja nie chcę ani o tym myśleć, ani tym bardziej mówić.
Mężczyzna pozwolił mi wstać. Udałam się do łazienki. Tam zrzuciłam z siebie szlafrok i koszulę nocną. Spojrzałam w dużą taflę lustra i uśmiechnęłam się mimowolnie. Prawą dłoń położyłam na brzuchu. Miałam mu powiedzieć, ale on jak zwykle przeszedł do spraw ważniejszych. Nie miałam mu tego za złe. Właśnie z takim człowiekiem wzięłam ślub dwa lata temu.
Podałaś mi rękę, kiedy byłem na dnie. – Usłyszałam jego głos dobiegający z pokoju.
Vice versa – mruknęłam.
Bo czasem znajdujemy miłość w najczarniejszym miejscu.
* * *
Och... właśnie jestem wyższa o kilka centymetrów. Skończyłam. Wiem, nie ma się czym chwalić, bo to tylko siedemnaście krótkich rozdziałów, no ale patrząc na to, że ten blog był ze mną w, jak mi się zdaje, najczarniejszych chwilach mojego życia, to chyba jest coś.
Chciałam zacząć coś nowego, ale nie mogę się zabrać. Na razie chyba znikam. To znaczy będzie jak zawsze, tylko nie będę publikować rozdziałów. Czyli niezbyt duża różnica, nie?
A teraz najciekawsza część.
W pierwszej kolejności chciałabym podziękować Jaenelle, za poświęcanie swojego czasu i poprawianie moich notek. Ja wiem, że czasami miałaś dużo do sprawdzania, bo przed wysłaniem postu Tobie czytałam go tylko raz. Wiem i jest mi wstyd.
Podziękowania ślę również w stronę Elfaby, Marzycielki, Dusi, Legilimencji, Ros i Beatrice. Oraz tych wszystkich, którzy poświęcili choć kilka minut na moje wypociny. Pisałam dzięki Wam.
Pozdrawiam i do przeczytania... kiedyś.
I łepki do góry. Nie wolno się poddawać.
A pod ostatnim zdaniem epilogu podpisuję się całym sercem.

Obserwatorzy