Położyłam
głowę na poduszkę i beznamiętnie wpatrywałam się w biały
sufit. Było już późno. Wszystkie zegary wskazywały dwunastą w
południe. Czekałam. Wiedziałam, że za chwilę wróci ze swojej
nocnej zmiany i zapyta mnie, dlaczego jeszcze nie wstałam.
Wiedziałam, co powinnam mu odpowiedzieć, ale nie widziałam, czy
podołam.
I
tak mijały minuty. Jedna za drugą. Chciałam, aby się wlokły w
nieskończoność, aby ktoś zatrzymał czas. Niestety, pędziły jak
na skręcenie karku.
I
nagle trach. Coś poruszyło się na parterze. Rozpoznałam ciężkie
kroki i krzątaninę w przedpokoju. Przybyły ściągnął płaszcz i
powiesił go na wieszaku. Słyszałam, jak niechcący potyka się o
któreś z moich licznych par butów. Wyobraziłam siebie, jak
przeklina pod nosem.
Tup,
tup, tup. Szedł po schodach i najpewniej rozglądał się za jakimś
śladem życia.
– Ginny,
jesteś w domu? – rzucił w pustą przestrzeń wokół siebie.
– Jestem
w sypialni – zdecydowałam się odpowiedzieć.
I po
chwili drzwi się otworzyły. W wąskiej szparze zobaczyłam jego
owalną twarz, czarną czuprynę rozczochranych włosów i czujne,
zielone oczy. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnął się czule.
Wszedł do środka.
– Dlaczego
jeszcze nie wstałaś? – zapytał dokładnie tak, jak w moich
wyobrażeniach. – Źle się czujesz?
– Nie
– rzekłam.
– To
co się stało?
Usiadł
na brzegu łózka i położył mi dłoń na czole. Chciałam go
opieprzyć, że nie ma się zbliżać do mojej czystej pościeli ze
swoimi brudnymi ubraniami, w których przepracował całą noc, ale w
ostatniej chwili ugryzłam się w język.
Zmarszczyłam
brwi.
– Nie
lubię zostawać sama na noc – szepnęłam cicho, wstydząc się
własnych słów.
Mężczyzna
westchnął głośno, odgarniając mi z czoła kosmyk rudych włosów,
po czym nachylił się nad moją twarzą i pocałował delikatnie
suche wargi.
– Musisz
pogadać z Kingsleyem, to on jest moim szefem – odpowiedział,
uśmiechając się delikatnie.
– A
żebyś chciał wiedzieć, że porozmawiam. Jeszcze nigdy mi nie
odmówił.
– To
kwestia kobiecego wdzięku?
– Nie
– powiedziałam, siadając. Nasze twarze znalazły się na równej
wysokości. – To kwestia manipulacji. Kilka rzeczy się od niego
nauczyłam.
– Znów
ci się śnił?
– Nie
jakoś bardziej niż zwykle – odpowiedziałam, wstając z łóżka.
Wyciągnęłam szlafrok i owinęłam się nim szczelinie. Długie,
rude włosy odrzuciłam na plecy.
– Ginny...
– Co?
– Dużo
nad tym myślałem ostatnimi czasy.
Odwróciłam
się na pięcie i spojrzałam mu prosto w oczy. Zmarszczyłam czoło,
zastanawiając się, czy aby na pewno chcę tego słuchać. W końcu
skapitulowałam i usiadłam obok niego. Objął mnie ramieniem.
– Może
to ty byłaś kluczem? – rzekł niepewnie.
– Nie
rozumiem.
– Wydaje
mi się, że to twoja miłość pozwoliła mi przeżyć ostateczne
starcie z Voldemortem.
– Nie
gadaj bzdur – jęknęłam.
– Och,
posłuchaj mnie do końca. Istnieje coś takiego jak Starożytna
Magia. To właśnie dlatego dwadzieścia cztery lata temu nie
zginąłem. Moja matka oddała za mnie życie. Tylko że jej osłona
kończyła się w dniu moich siedemnastych urodzin. Dumbledore
wspominał kiedyś, że Starożytna Magia była kluczem do pokonania
Voldemorta, więc można by użyć jej ponownie. To że moja mama
była martwa, nie oznaczało, że nie mogłem być kochany przez
kogoś innego.
– Cały
świat cię wtedy kochał, Harry. Trzymali kciuki i wierzyli w twoje
zwycięstwo. Nie pleć głupot, że to tylko moja zasługa.
– Nie,
nie o to mi chodzi.
– A
o co?
– O
to, że Lucjusz Malfoy mógł to przewidzieć, kiedy dał ci
dziennik. Może chciał się ciebie pozbyć. To wszystko wyglądało
tak, jakby dokładnie uknuł przekazanie ci dziennika. Włożył w to
wiele trudu, a przecież mógł dać go jakiemukolwiek uczniowi.
– Chciał
zemścić się na moim ojcu.
– Ginny...
– Co?
– Dlaczego
nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że gdyby nie ty, to ta wojna
byłaby stracona?
– A
dlaczego ty nie chcesz, abym powtarzała ci na każdym kroku, że
gdyby nie twoja odwaga i determinacja, to pewnie już dawno bym nie
żyła?
– Nie
mów tak...
– A
widzisz? A tak w ogóle, to ja nie chcę ani o tym myśleć, ani tym
bardziej mówić.
Mężczyzna
pozwolił mi wstać. Udałam się do łazienki. Tam zrzuciłam z
siebie szlafrok i koszulę nocną. Spojrzałam w dużą taflę lustra
i uśmiechnęłam się mimowolnie. Prawą dłoń położyłam na
brzuchu. Miałam mu powiedzieć, ale on jak zwykle przeszedł do
spraw ważniejszych. Nie miałam mu tego za złe. Właśnie z takim
człowiekiem wzięłam ślub dwa lata temu.
– Podałaś
mi rękę, kiedy byłem na dnie. – Usłyszałam jego głos
dobiegający z pokoju.
– Vice
versa – mruknęłam.
Bo
czasem znajdujemy miłość w najczarniejszym miejscu.
* *
*
Och...
właśnie jestem wyższa o kilka centymetrów. Skończyłam. Wiem,
nie ma się czym chwalić, bo to tylko siedemnaście krótkich
rozdziałów, no ale patrząc na to, że ten blog był ze mną w, jak
mi się zdaje, najczarniejszych chwilach mojego życia, to chyba jest
coś.
Chciałam
zacząć coś nowego, ale nie mogę się zabrać. Na razie chyba
znikam. To znaczy będzie jak zawsze, tylko nie będę publikować
rozdziałów. Czyli niezbyt duża różnica, nie?
A
teraz najciekawsza część.
W
pierwszej kolejności chciałabym podziękować Jaenelle, za
poświęcanie swojego czasu i poprawianie moich notek. Ja wiem, że
czasami miałaś dużo do sprawdzania, bo przed wysłaniem postu
Tobie czytałam go tylko raz. Wiem i jest mi wstyd.
Podziękowania
ślę również w stronę Elfaby, Marzycielki, Dusi, Legilimencji,
Ros i Beatrice. Oraz tych wszystkich, którzy poświęcili choć
kilka minut na moje wypociny. Pisałam dzięki Wam.
Pozdrawiam
i do przeczytania... kiedyś.
I
łepki do góry. Nie wolno się poddawać.
A
pod ostatnim zdaniem epilogu podpisuję się całym sercem.