Moje
oczy patrzyły prosto w jego oczy. Oczy Colina. Stałam niewzruszona
na środku korytarza. Przed czym miałam uciekać? Kogo miałam się
bać? Za chwilę miało być po wszystkim, to musiało mi wystarczyć.
On
chyba był zalęknięty. Wszystkie mięśnie jego twarzy napięły
się niesamowicie. Ale w sumie nie miał powodu. Przecież znał
mnie… nie! Nie mógł mnie znać, ja siebie nie znałam. Tom mnie
znał, tak, Tom był jedyną osobą na świecie, która mnie znała.
Podniosłam
dłoń i pomachałam do chłopaka delikatnie. Nie odwzajemnił gestu.
Może dlatego, że miał zajęte ręce? W jednej trzymał aparat, a w
drugiej pudełeczko zatrutych czekoladek.
– Co
tu robisz, Ginny? – odezwał się po chwili. No tak, zepsułam jego
plan.
Nie
odpowiedziałam. Usłyszałam nieprzyjemny dla uszu dźwięk
ocierania wielkiego cielska o posadzkę. Teraz nic mnie nie mogło
zaskoczyć.
Bazyliszek
wyłonił się zza moich pleców. Wysyczałam coś do niego albo
raczej Tom wysyczał za pomocą moich spierzchniętych warg. Monstrum
nawet na mnie nie spojrzało, ja na niego też nie.
Colin
podniósł aparat. Przyłożył obiektyw do oka i…
TRZASK.
Upadł
na podłogę. Znów syknęłam w stronę węża, oddalił się. Ja
też się oddaliłam. Ile sił w nogach popędziłam do pokoju
wspólnego.
Marzyłam,
aby coś poczuć. Aby zatrzęsły mną jakiekolwiek emocje. Pustka…
Skierowałam
swoje kroki do łazienki. Oparłam się o umywalkę i pozwoliłam,
aby głośny szum wody zagłuszył moje… właśnie, co moje? Moje
milczenie?
Tom
– jęknęłam w myślach. – Ja już nic nie czuję. Nic…
Mówiłem
Ci, jesteś zmęczona.
Ciągle
to powtarzasz! Tom, ja mam już dość!
Moja
własna dłoń uderzyła mnie w policzek. Widziałam w lustrze
przerażenie w oczach rudowłosej dziewczyny. Głośno przełknęłam
ślinę, obserwując tworzące się zaczerwienienie. Drżałam,
czując narastające pieczenie i dziwne mrowienie na skórze.
Dlaczego
to…?
Zamknij
się, głupia, bo zaczynam tracić cierpliwość.
Zamknął
mi usta i poprowadził ponownie do sypialni. Położył moje ciało
na łóżku i przykrył szczelinie kołdrą. Uspokoił mój oddech,
nie pozwolił zbyt głośno dyszeć.
Moja
mała, naiwna Ginny. – Usłyszałam szyderczy głos. – Może
pobiegniesz się komuś poskarżyć? Nie? Ale wiesz, że jutro tego
nie załatwisz. Jutro nie będziesz tego pamiętać. A teraz śpij.
Zadbam o to, aby przyśniły Ci się najgorsze z możliwych
koszmarów.
Ty
jesteś koszmarem.
O
tak… ale nie martw się, już niedługo będziesz martwa.
* *
*
Stoję
pośrodku obszernej komnaty. Na twardą posadzkę pada blask
zielonkawej poświaty. Obserwuję wysokie kolumny ozdobione
splecionymi wężami. Wspierają one ginące w mroku sklepienie.
Dopiero po chwili dostrzegam ogromną postać wyrzeźbioną w murze.
Jest to mężczyzna o ostrych rysach twarzy.
Chcę
iść przed siebie, jednak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
– Tom…
– szepcę, mając nadzieję, że mój przyjaciel usłyszy moje
błaganie.
I
nagle zdaję sobie sprawę, że stoję naga w kałuży krwi –
własnej krwi. Czerwona posoka spływa po wewnętrznej stronie moich
ud, pozostawiając brudne stróżki na białych jak śnieg łydkach.
– Tom!
– Czemu
krzyczysz? – pyta głęboki, męski głos.
Mężczyzna,
który do mnie podchodzi jest najprzystojniejszym człowiekiem na
świecie. Ma pociągłą twarz z ostro zarysowanym, lekko wystającym
podbródkiem, idealne kości policzkowe i wąskie wargi. Spogląda na
mnie ciemnym oczami, choć mogłabym przysiąc, że widziałam w nich
czerwony błysk. Czerwony jak moja krew.
– Gdzie
jesteśmy? – pytam, choć czuję się spokojniejsza, wiedząc, że
jest przy mnie.
– W
pewnym bardzo tajemniczym miejscu, miejscu gdzie mogę być sobą. Ty
też możesz być tu sobą – odpowiada tajemniczo.
– Przecież
ja zawsze jestem sobą.
Tom
uśmiecha się słabo, a na jego policzkach tworzą się niewielkie
dołeczki. Nagle przede mną pojawia się lustro bez ramy. Podchodzę
do tafli, która faluje niespokojnie jak fale morza przy podmuchach
delikatnej bryzy.
Spogląda
na mnie wysoka dziewczyna o kształtnych piersiach, wąskiej tali i
zaokrąglonych biodrach. Ma piękną twarz, skrytą pod warstwą
delikatnego makijażu. Podziwiam jej długie, gęste rzęsy i
idealnie wyregulowane brwi. Jej dłoń z estetycznie przypiłowanymi
paznokciami dotyka pełnych, czerwonych warg. Tak czerwonych jak krew
spływająca po jej nogach.
Dopiero
po chwili uświadamiam sobie, że to ja. Uśmiecham się w duchu na
ten widok. Jestem piękna…
W
pofalowanej tafli widzę, jak Tom zbliża się do mnie. Odwracam się
w jego stronę. Patrzę mu prosto w oczy, a one nabierają czerwonej
barwi. Po chwili wpina mi we włosy pąk białej róży.
– Zawsze
już będziemy razem. Nie martw się, nie zapomnisz o mnie – mówi,
po czym składa pocałunek na moje lewej piersi.
* *
*
Obudziłam
się cała mokra. Dyszałam ciężko, jakbym właśnie przebiegła
kilka kilometrów. Zimny pot spływał po moim czole i plecach, a
cienka koszula nocna przykleiła się do mojej skóry.
Drżałam.
Dreszcze pokryły całe moje ciało.
Jednak
coś jeszcze było nie tak. Czułam nieprzyjemny zapach krwi.
Metaliczna woń sprawiała, że zrobiło mi się niedobrze.
Wstrzymałam
oddech i odsłoniłam kołdrę. Omal nie wrzasnęłam. Na
prześcieradle znajdowała się ogromna szkarłatna plama. Jak by to
powiedziała moja mama? Ginny, właśnie stałaś się kobietą.
Kiedy
zwlokłam się z łóżka i po cichu doszłam do łazienki, byłam
wdzięczna, że Tom był gdzieś daleko. Nie zniosłabym jego
obecności w tym momencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz