Mijały
dni a nawet tygodnie. Miałam wrażenie, że każdy z nich ciągnie
się w nieskończoność. Czasami, kiedy budziłam się w nocy,
miałam wrażenie, że minęły lata, że nie jestem już tą samą
małą dziewczynką. Te uczucia nie opuszczały mnie aż do rana.
Dopiero z pierwszymi promieniami słońca wracała do mnie świadomość
mojego wieku.
Wstawałam
zawsze jako pierwsza. Kiedy opuszczałam łazienkę, współlokatorki
były na nogach. Wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenie.
Za każdym razem udawałam, że tego nie dostrzegam. Z racji dość
wczesnej godziny wracałam na łóżko i odgradzałam się od świata
ciężkimi kotarami.
Kuliłam
się, przyciskając nogi do piersi. Rękoma objęłam kolana i
starałam się powstrzymać rzewne łzy. Po kilku minutach
bezczynności otworzyłam dziennik i pogrążyłam się w rozmowie z
moim przyjacielem. Minęła już połowa października, kiedy w końcu
Tom odważył się poprosić mnie o pomoc.
Moi
bracia wciąż mi dokuczają - napisałam. - Wczoraj Fred i
George chcieli wrzucić mi do herbaty jeden ze swoich nowych
produktów. Uczniowie w szkole mieliby kolejny powód do śmiania się
ze mnie.
Przykro
mi, że nie dogadujesz się z braćmi. Kiedyś chciałem mieć
rodzeństwo, czułem się samotny i zagubiony, ale teraz mam Ciebie,
Ginny.
Tom,
gdybyś wiedział, jak bardzo bym chciała, abyś był moim bratem.
Ty nie zostawiłbyś mnie samej. Troszczyłbyś się o mnie.
Oczywiście...
Tak
wiele dla mnie robisz. Z Tobą czuję się bezpieczna.
Ginny,
czy mogę mieć do Ciebie prośbę?
Oczywiście!
Przyjaciele powinni sobie pomagać.
W
zamku jest ktoś bardzo dla mnie ważny. Jest nie groźny, ale
wygląda strasznie. Nie wolno Ci go oglądać, bo mogłabyś się do
niego zniechęcić. To wąż. Jest zamknięty w ciasnej komnacie od
paru tysięcy lat. Pewnie jest mu okropnie niewygodnie.
Chcesz,
abym go wypuściła? Tom, przecież wąż nie może spacerować po
Hogwarcie, nawet jeśli jest niegroźny.
Ginny
głuptasku, przecież nie będzie pełzał po korytarzach. On
przemieszcza się w rurach. Nikt nawet się nie dowie, że on tam
jest.
No
dobrze, skoro Ci na tym zależy... A jeśli coś się stanie?
Nie
ufasz mi?
Ufam...
Chociaż
jest coś, co może zagrozić jego życiu.
Co
to takiego?
~*~
Moje
ciało nie należy już do mnie. A przecież jeszcze nie dawno
mówiłeś, że ono i umysł zawsze będą moje. Kłamałeś,
dlaczego kłamałeś? Wyczuwam, że nie masz tyle sił, aby w pełni
mnie kontrolować, zostawiasz mi odrobinę wolnej woli. A może
robisz to specjalnie? Chcesz, abym odczuwała cała tę sytuację?
Jesteś podły, Tom, jesteś podły i zły.
Boję
się. Gdybym mogła, to zatrzęsłabym się jak osika na wietrze. Mój
umysł wypełniają obrazy. Widzę dom, widzę rodziców, widzę
rodzeństwo, które wbrew pozorom tak bardzo kocham. Nie chcę na
nich patrzeć. Nie chcę aby kręcili głowami z niedowierzania. Ich
wargi układają się i szepczą bezgłośnie, jak bardzo się na
mnie zawiedli. Jest mi wstyd, tak bardzo wstyd.
Idę
korytarzem. Z pozoru wyglądam jak zawsze. Nikt specjalnie się za
mną nie ogląda. Nikogo nie obchodzę. Mijam Freda i George'a.
Wołają coś do mnie. Obca siła wygina moje usta w uśmiech. Mówię
im, że wszystko w porządku. Kiwają głowami i dalej pogrążają
się w rozmowie z ciemnoskórym przyjacielem.
Jestem
tylko źdźbłem trawy w kępie, tylko listkiem na ogromnym
drzewie...
Chcę
płakać, łkać i ubolewać, jednak spod moich popiwek nie wypływa
żadna słona kropla.
Wychodzę
z zamku. Pada deszcz. Zimne, rzęsiste bicze nie dają ukojenia.
Moczą moje włosy i ubranie. Trawa staje się śliska, jednak ktoś
inny powstrzymuje moje ciało przed upadkiem. Czuję chłód. Na
rękach ukazuje się gęsia skórka. Po plecach przebiega mi dreszcz.
Przechodzę
przez błonia i staję obok chaty Hagrida.
Naiwna
– słyszę w głowie. – Wiesz, że jutro nie będziesz
niczego pamiętać i dalej będziemy przyjaciółmi? Jesteś mi
jeszcze potrzebna.
Nie
jestem w stanie mu odpowiedzieć. Z żadnej z dwóch izb nie dobiega
dźwięk. Gajowego najprawdopodobniej nie ma w domu.
Szkoda
– myślę. – Może by mnie powstrzymał.
Nagle
moich uszu dobiega hałas dochodzący z kurnika. Czuję jak Tom
uśmiecha się gdzieś w moim umyśle. Nie jest delikatny, w końcu
może być sobą.
Chcę
umrzeć. Mam zaledwie jedenaście lat, a już chcę umrzeć.
Podchodzę
do kurnika. Wyciągam różdżkę.
– Alohomora
– mówię.
Rygiel
odskakuje z głuchym brzdękiem, drzwiczki się otwierają. Moja ręka
chwyta pierwsze, napotkane stworzenie. Nie zwracam uwagi na jego
szarpanie i krzyk. Zaciskam palce na jego szyi. Po chwili opada z
sił. Odrzucam martwe ciało. Biorę następnego ptaka, i następnego,
i następnego. Najchętniej udusiłabym samą siebie. Słyszę jego
śmiech. Boli mnie od niego głowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz