Oddychałam
głęboko. Delikatne podskakiwanie pociągu i rytmiczny szum kół na
torach sprawiał, że coraz bardziej robiłam się senna. Pierwszy
raz jechałam do Hogwartu. To tej nocy miało spełnić się moje
największe marzenie. W przedziale byłam sama. To Fred i George
zawsze opowiadali mi, jak w szkole jest super. Wszyscy ich
uwielbiali. Mieli poczucie humoru, lekkość w podejmowaniu decyzji
i... eh... wszystko, czego nie miałam mieć ja.
Próbowałam
się przespać, jednak nic z tego nie wyszło. Cały czas moją głowę
zaprzątał dziennik niejakiego Riddla, spoczywający w mojej torbie.
Wstałam z miejsca i weszłam na siedzenie. Z bocznej przegródki
wyjęłam mały, czarny notesik oprawiony w skórę. Przejechałam
palcem po nazwisku autora.
Na
małym stoliku ustawiłam kałamarz i pióro. Zamoczyłam stalówkę
i otworzyłam pamiętnik na pierwszej stronie. Zawahałam się.
Rozejrzałam się jeszcze raz po przedziale, sprawdzając czy aby na
pewno nikt mnie nie obserwuje. W końcu podjęłam decyzję. Zaczęłam
pisać.
Nazywam
się Ginny Molly Weasley i mam jedenaście lat.
Moje
zdziwienie było ogromne, kiedy lekko pochyłe i niewyrobione pismo
zniknęło, a na pergaminie pojawiły się kształtne litery.
Witaj
Ginny. Nazywam się Tom Riddle.
Zalęknięta
zatrzasnęłam dziennik. Czułam jak moje serce kołacze w piersi.
Oddech stał się szybszy. Coś wewnątrz kusiło mnie, aby jeszcze
raz otworzyć książeczkę, jednak... Ale przecież, to nie mogło
być nic niebezpiecznego. Pewnie jakiś zaczarowany pamiętnik dla
dzieci bez przyjaciół. Przecież przedmiot nie mógł zrobić mi
krzywdy.
Sięgnęłam
ręką, aby podnieść okładkę, kiedy drzwi przedziału rozsunęły
się ze zgrzytem. Spłoszona podniosłam wzrok, czułam się jak ktoś
przyłapany na gorącym uczynku. Przede mną stał chłopiec. Musiał
być w moim wieku, ponieważ choć był odziany w czarną szatę, to
na jego piersi nie widniała żadna odznaka. Był dość niski i
chudy. Jego czoło przykrywała długa, blond grzywka. Odgarnął ją
i spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami. W ręku trzymał
czarny aparat fotograficzny.
– Hej!
– zaczął, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. –
Jestem Colin Creevey.
W
dwóch krokach znalazł się przy mnie i podał mi rękę. Uścisnęłam
ją nieśmiało, chowając dziennik za plecami. Poczułam jak na
mojej twarzy tworzy się szkarłatny rumieniec.
– Widzę,
że też jedziesz do szkoły pierwszy raz – kontynuował. –
Pomyślałem sobie, że może jesteś z rodziny czarodziejów i
opowiesz mi o Hogwarcie. Ja jestem mugolakiem, kiedy dowiedzieli się
o tym poprzedni towarzysze, to kazali mi się wynosić. Nazwali mnie
jakoś dziwnie. Nie brzmiało to miło.
Spojrzałam
mu prosto w oczy. Z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
– Ty
też jesteś uprzedzona? – zapytał cicho. – Wybacz, już sobie
idę...
– Nie,
zaczekaj – krzyknęłam. – Jasne, że mogę ci krótko
opowiedzieć. Mam sześciu starszych braci w szkole. To znaczy dwóch
już skończyło, ale...
– Naprawdę?!
Ja byłem zachwycony, kiedy dostałem list. Mój tata jest
mleczarzem, obiecałem mu, że zrobię mu tysiące zdjęć. Czy
ciebie też mogę sfotografować?
I
nie czekając na odpowiedź, błysnął mi fleszem po twarzy.
Wystraszona zacisnęłam powieki. Przez chwile miałam wrażenie, że
kiedy znów je otworzę, to ten dziwny chłopak zniknie. Nic takiego
się nie stało. Siedział przy mnie. Czułam jak róg dziennika
wbija mi się w plecy. Bałam się, co będzie jeśli go zobaczy,
jednak nie potrafiłam powiedzieć dla czego. Uznałam, że muszę
bronić Toma przed obcymi.
Pozostała
część podróży minęła nam na rozmowach i opowieściach
dotyczących Hogwartu. To znaczy, ja mówiłam, Colin przerywał mi
co kilka minut wtrącając coś dotyczącego swojej rodziny i życia
mugoli. Pod koniec chłopak doszedł do jednego wniosku. Nie chciał
nigdy trafić do Slytherinu. A ja... Musiałam być Gryfonką. Nie
mogłam przynieś wstydu mojej rodzinie.
~*~
– Weasley
Ginewra! – powiedziała srogo wyglądająca kobieta.
Czułam
jak wzrok wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali spoczął na mnie.
Wysoka kobieta, stojąca przy małym stołku była zastępcą
dyrektora, opiekunką Gryfonów, nauczycielką transmutacji. Nazywała
się profesor Minerwa McGonagall. Jeśli wierzyć moim braciom, to na
jej twarzy jeszcze nigdy nie zagościł uśmiech. Kiedy widziałam,
jak lustruje mnie wzrokiem, byłam skłonna dać temu wiarę.
Podeszłam
do niej niezgrabnie i przysiadłam na taborecie. Zacisnęłam wargi i
założyłam na głowę Tiarę Przydziału. Milczała przez kilka
długich sekund.
– Z
tego co wiem, jesteś najmłodsza w rodzinie – rozległ się jej
głos. Słyszałam go dokładnie, obejmował całe wnętrze mojego
umysłu. Miałam nadzieję, że nie dochodzi on do nikogo poza mną.
– Będę
trochę tęsknić za waszymi rudymi czuprynami i szlachetnymi
sercami.
– GRYFFINDOR!!!
– To już usłyszeli wszyscy. Po sali przetoczył się gwar
oklasków, a z mojego serca spadł ogromny kamień.
~*~
Sypialnię
dzieliłam z dwoma innymi dziewczynami. Miranda Grunnion była chudą
dziewczyną o długich, jasnych włosach zaczesanych w dwa warkocze.
Przez cały wieczór rozentuzjazmowana opowiadała o swojej rodzinie.
Jej matka pracowała dla Proroka Codziennego. Wymyślała krzyżówki
i pytania konkursowe, natomiast tata był właścicielem sklepu z
kociołkami.
Drugą
współlokatorką była Astrid Tempel. Była dość krępa i niska.
Kasztanowe włosy układały się w ładne loki, a na pyzatej twarzy
gościł nieśmiały uśmiech. Tak jak ja wolała trzymać się z
boku i nie mieszać w dyskusję z Mirandą. Wyszło na to, że
pierwsza dziewczyna prowadziła monolog.
Kiedy
wróciłam z łazienki, panna Grunnion już spała, natomiast Astrid
zasłaniała kotarę. Mruknęła ciche dobranoc i po kilku minutach
usłyszałam cichutkie chrapanie dobiegające spod jej kołdry.
Chciałam
iść w ich ślady, jednak nie odczuwałam zmęczenia. Przewracałam
się na boki przez kilka minut, po czym usiadłam zrezygnowana. Spod
poduszki wyciągnęłam czarny pamiętnik. Ostatni raz - przysięgałam
sobie w duchu.
Na
szafce nocnej postawiłam zapaloną świecę. Nie dawała zbyt wiele
światła, jednak pozwalała mi dostrzec jasnożółty pergamin na
pierwszych stronach dziennika. Kolejny raz tego dnia zamoczyłam
stalówkę w czarnym atramencie i drżącą rękę napisałam:
Cześć,
Tom.
Witaj,
Ginny.
Wiesz,
że dziś pierwszy września? W końcu spełniło się moje marzenie.
Jestem w Hogwarcie. Ale najważniejsze jest to, że jestem Gryfonką.
Nie mogę wyobrazić sobie złości i zawodu rodziców, kiedy
okazałoby się, że trafiłam do innego domu.
Dlaczego?
Co jest takiego w Gryffindorze? Przecież każdy dom ma swoje wady i
zalety. Krukoni są inteligentni, Puchoni mili i sympatyczni, a
Ślizgoni pewni siebie i mają wysokie ambicje.
Cała
moja rodzina była w Gryfindorze. Moja szóstka barci, rodzice i
dziadkowie. To byłoby dziwne, gdyby jedyna córka trafiła do innego
domu, nie sądzisz?
Nie.
Dzieci nie powinny być kopią swoich rodziców. Jesteś mądra.
Powinnaś szybko to zrozumieć.
Mądra?
Tak,
jesteś mądrą dziewczynką, Ginny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz